Po krótkim odpoczynku w pysznym łóżeczku i śniadanku postanawiam wyjść w miasto. Pierwsze swe kroki kieruję na Kreszczatik, do metra i jadę do Ławry. No cóż, na miejscu jak mnie powaliło na kolana koło południa, to nie mogłem się do wieczora podnieść. Cały dzień upłynął mi w tym cudnym miejscu. Odwiedziłem najpierw pieczory bliskie z "przewodnikiem", potem do dalekich poszedłem sam, znowu wróciłem do bliskich, zaliczyłem także kompleks muzealny, na który szczerze mówiąc szkoda czasu i pieniędzy (małych zresztą). Po godzinach urzędowania Pań w budkach kasowych cały kompleks jest dostępny z zewnątrz (bez muzeów, nieciekawych zresztą) za friko! W międzyczasie znalazłem stołówkę klasztorną w której posiliłem się za grosze całkiem solidnie, choć menu było dość ograniczone z powodu postu przed Bożym Narodzeniem. Sok brzozowy mieszany z jabłkowym - pycha, choć całość zatruta cukrem! Wieczorem jadąc do Hostelu napatoczyłem się na "Puzatą Chatę", 5 minut spacerkiem od Hostelu, tuż przy Kreszczatiku. No, to jest super miejsce, za 15 PLN można się najeść i wypić piwo.